W tytule artykułu mowa o Kernel-based Virtual Machine, a odpowiedź brzmi NIE.
Natchniony minionym Zimowiskiem i prezentacją Darka Puchalaka postanowiłem zapoznać się z KVM (natywne rozszerzenie kernela linuksowego o sprzętową wirtualizacje). Nie będę Was zalewał szczegółami, informacją, że wykorzystuje qemu itd.
W zastosowaniach produkcyjnych (serwerowych) jak najbardziej KVM daje radę (chociaż wolę kontenery). Ale gdy w Linuksie chcielibyśmy z wykorzystaniem środowiska wirtualizacyjnego skorzystać ze skanera nieobsługiwanego w Linuksie (Canon 4200F), palmtopa z Windows Mobile lub funkcji iPhone-iTunes niestety będziecie bardzo zawiedzeni.
Windows XP szybko instaluje się w KVM (czas zbliżony do prawdziwej maszyny z czasów XP), sieć, myszka – wszystko śmiga. Ale gdy chcemy podłączyć wspomniane urządzenia USB (-usbdevice) zaczynają się schody. Windows nie może skontaktować się ze skanerem, iPhone’a KVM nie pozwala podłączyć, a uruchomienie ActiveSync dla palmtopa zamraża maszynę wirtualną. Szukałem (może mało dokładnie), próbowałem różnych trików – bez zmian. Pod Windows Vista to samo, więc to wina samej architektury maszyny wirtualnej (system-matka Debian Lenny).
W takim wypadku do domu – jak kiedyś – polecam VMware Server. Trochę przeszkadza mi w aktualnej wersji interfejs webowy, jako aplikacja standalone było to zgrabniejsze. Ale nadal jest za darmo. Prosty sposób zarządzania i podłączania urządzeń już w uruchomionej maszynie wirtualnej. A skaner, iPhone, palmtop śmigają aż miło. Wyśmienicie nadaje się w sytuacji gdy mamy Linuksa, a nie chcemy utrudniać sobie życia i musimy posiłkować się Windowsem w zastosowaniach domowych.
Nieraz nie warto być odmieńcem 😉
PS: Tak, po 1.5 roku odwyku na Windows Vista wróciłem do Linuksa – początki straszne jak widać…